Ani nie ma w nim porywającej akcji, ani błyskotliwego humoru. Dobra gra aktorów idzie na marne przy źle skrojonym scenariuszu. Ciężkawy temat seryjnego płatnego "kilera", nie jest ujęty ani do końca dramatycznie, ani do końca prześmiewczo, przez co wypada po prostu mało autentycznie. Ciężko uwierzyć, że postać którą gra Brosnan - ujmująco zdołowany, podstarzały amant - przez ostatnie 22 lata trudnił się mordowaniem ludzi. Trudno uwierzyć, że postać tak do cna szlachetna i niewinna, jaką jest jego przypadkowy wspólnik, na końcu filmu targa się na czyjeś życie. Brosnan grający przeciwieństwo swojego bondowego wcielenia jest może i wart obejrzenia, ale sceny parodiujące to jego wcześniejsze emploi są sztampowe, a ich potencjał - zmarnowany. Fabuła filmu wybiega w pewnym momencie w przyszłość, żeby przy końcu zdradzić co wydarzyło się w pominiętym czasie - w retrospekcji. Zabieg ten, mający za zadanie zapewne wzniecić ciekawość u widza, został wykonany straszliwie topornie. Daleko mu do perfekcyjnej lekkości konstrukcji filmów Allena, czy choćby "Kiss Kiss Bang Bang", które opowiada opartą na podobnych motywach historię. Trzeba przyznać, że sparodiowanie mitu wiecznie idącego przebojem Bonda - było pomysłem świetnym, a Brosnan wybrnął z tego aktorskiego wyzwania zwycięsko. Nie stało się to jednak siłą napędową filmu, po obejrzeniu czujemy poważny niedosyt, poważny - "jak problemy z erekcją".